maksymilian
Modlitwa jest wzniesieniem umysłu do Boga. Na modlitwie Bóg nie zważa tylko na słowa proszącego, lecz także patrzy na serce modlącego się.
jesteś na stronie klasztoru Centrum św. Maksymiliana
Pamiętam jak mówił: «Ja nie boję się śmierci; boję się grzechu». Zachęcał nas, aby nie bać się śmierci i aby mieć na sercu zbawienie naszych dusz. Mówił, że jeśli nie będziemy obawiać się niczego, oprócz grzechu, modląc się do Chrystusa i szukając wstawiennictwa Maryi, poznamy pokój. Potem ukazywał nam Chrystusa, jako jedyne pewne oparcie i jedyną pomoc, na którą mogliśmy liczyć.
Widzieliśmy jak on sam oddawał całe swoje życie, przeżywane w obozie koncentracyjnym, w ręce Boga: całkowicie się mu powierzał, miłując Chrystusa i Matkę Bożą ponad wszystko i przekonywał nas poprzez tę miłość. Naprawdę wydawało się, że nie ma większej siły od tej, która od niego emanowała.
(Aleksander Dziuba, więzień Auschwitz)
Pod koniec lipca 1941 r. z obozu uciekł jeden z więźniów. Na apelu, w ramach odwetu, Niemcy wybrali dziesięciu ludzi na śmierć głodową. Św. Maksymilian poprosił, by pozwolono mu pójść do celi śmierci zamiast Franciszka Gajowniczka, ojca rodziny:
Nieszczęśliwy los padł również na mnie. Ze słowami: Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam – udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci głodowej. Te słowa słyszał o. Maksymilian Kolbe. Wyszedł z szeregów, zbliżył się do Lagerfuhrera Fritzscha i usiłował ucałować jego rękę.
Fritzsch zapytał tłumacza: «Czego życzy sobie ta polska świnia?». O. Kolbe wskazując ręką na mnie, wyraził swoją chęć pójścia za mnie na śmierć. Fritzsch ruchem ręki i słowem niech wyjdzie, kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął o. Maksymilian Kolbe. Za chwilę odprowadzono ich do celi śmierci, a nam kazano rozejść się na bloki…
(Franciszek Gajowniczek)
W ostatnie dni życia św. Maksymilian w bunkrze głodowym dał największe świadectwo miłości:
W bunkrze znajdował się o. Kolbe do naga rozebrany i czekał na śmierć głodową. Zaduch był straszny, posadzka cementowa, tylko wiadro na potrzeby naturalne. Ojciec Kolbe nigdy nie narzekał. Głośno się modlił tak, że i jego współtowarzysze mogli go słyszeć i razem z nim się modlić.
Z celi, w której znajdowali się ci biedacy, słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw, różańca i śpiewy, do których przyłączali się też więźniowie z sąsiednich cel.
Umarł po dwóch tygodniach zgładzony zastrzykiem fenolu. Ojciec Kolbe umiał pocieszyć ludzi. Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli i przeklinali. Po jego słowach uspokajali się. Gdy miałem jego ciało z celi wynieść, siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Wzrok o. Kolbe był zawsze dziwnie przenikliwy. SS-mani go znieść nie mogli i krzyczeli: «Patrz na ziemię, nie na nas!». Pewnego razu, podziwiając jego męstwo za życia, mówili między sobą: «Takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek».